Recenzja filmu

Cierń Boga (2014)
Óscar Parra de Carrizosa
Sergio Raboso
Alejandro Navamuel

Droga przez mękę

Premierę hiszpańskiego pseudo-filmu w zasadzie należałoby przemilczeć. Jest w nim zbyt wiele zła – to brzemię trudne do podźwignięcia dla jednego recenzenta. Bo jak wyjaśnić sobie i
Uwaga, to nie jest recenzja, to ostrzeżenie. Uprzedzam również – nie jestem "religiożercą", absolutnie nie przeszkadza mi fakt, że "Cierń Boga" to kino chrześcijańskie, "rekonstrukcja" (cudzysłów stawiam nie bez powodu) ostatnich trzech lat życia Jezusa Chrystusa. Nie zamierzam skupiać się na kwestiach zgodności wizji reżysera z literą Nowego Testamentu ani atakować filmu za słodką, odpustową tonację. "Cierń Boga" to po prostu, na poziomie czystego rzemiosła – scenariusza, montażu, gry aktorskiej – bardzo słabe kino. Gdyby hiszpańska produkcja była ideologicznie zaangażowaną dydaktyką, za to dobrze nakręconą i "oglądalną", nie miałbym większego problemu. Kiedy jednak co ujęcie wyłapuję błędy realizatorów, trudno mi uwierzyć, że polski dystrybutor, kupując taką szmirę, mógł mieć czyste intencje. Kino klasy B, które reklamuje się jako "dobrą refleksję na początek Wielkiego Postu"? Wolne żarty! Jeśli już ktoś bardzo chce przywozić do Polski produkty filmopodobne, to niech je sobie potem ogląda na zamkniętych pokazach.



Z tego powodu premierę hiszpańskiego pseudo-filmu w zasadzie należałoby przemilczeć. Jest w nim zbyt wiele zła – to brzemię trudne do podźwignięcia dla jednego recenzenta. Bo jak wyjaśnić sobie i czytelnikom, dlaczego "Cierń Boga" został zmontowany w tak niechlujny sposób, że niektóre ujęcia trwają ułamek sekundy i nie mają kontynuacji? Czy chodziło o nowofalowy eksperyment? Mikrych rozmiarów budżet? Widywałem już lepiej pozszywane materiały wideo kręcone komórką. I jak cholernie męczące są te ciągłe sekwencje "ujęcie-przeciwujęcie", ten natłok zbliżeń – ba, film to JEDNO WIELKIE ZBLIŻENIE, maska, która ma przykryć niewygodną prawdę – że ktoś porwał się na wielki temat bez pieniędzy i bez warsztatu. A ponieważ dostajemy w "Cierniu..." dwa rodzaje działań – Chrystus albo rozmawia z apostołami, albo prowadzi monologi – kamera albo skacze wściekle od jednej twarzy do drugiej, albo stoi nieruchomo, wbita w jeden punkt, czasem przez kilka-kilkanaście minut. To się nazywa cierpienie, Golgota widza! Są tutaj nawet sceny walki – np. zaraz na początku filmu, kiedy zeloci próbują zamordować poborcę Mateusza Lewitę – tylko że dynamiką i realizmem sytuują się blisko pradziadka kina – Georgesa Mélièsa. Są też momenty lepsze, kiedy reżyser po prostu daje sobie spokój i przerywa hucpę (z poczucia bezradności? wstydu?). Jezus wjeżdża na osiołku do Jerozolimy, a operator wreszcie przestaje chować się za zbliżeniami – widzimy, że Mesjasza wita raptem kilkunastu statystów, którzy bez entuzjazmu odgrywają rozentuzjazmowany tłum. Ich mechaniczne, powtarzalne ruchy mówią nam wiele – na przykład, że na planie skończyła się woda mineralna. A obiecany katering nie dojechał.


Podczas uroczystej premiery "Ciernia Boga", przedstawiciel dystrybutora zachwalał film jako "uczłowieczający Chrystusa, niebezpiecznie realistyczny". Takie prawo marketingu, rozumiem. Kłamstwo zawarte w tym sloganie jest jednak uderzające. "Cierń Boga", pomijając warsztat, zamienia postać Jezusa w plastikową figurkę ze straganu w Licheniu. Że niby człowiek, bo żartuje z apostołami i pije wino? Cóż z tego, skoro każdy gest i słowo spowitego w białe prześcieradło, niebieskookiego Hiszpana jest gestem i słowem nawiedzonego kaznodziei, a towarzyszy mu (zawsze!!) kiczowata pseudo-orientalna muzyka. To w końcu ma być New Age czy Nowy Testament? Samo poczucie humoru też przyprawia o malaryczne dreszcze – salwy śmiechu ma wywoływać np. jeden z apostołów, który lubi dobrze zjeść i dlatego ma duży brzuch. Tutaj zwędzi talerz współwyznawcy, tam chapnie trochę za dużo macy. Commedia dell'arte? "Benny Hill"? Jasełka?

Miałem jednak nie skupiać się na treści – nie chcę nikogo urazić, wiara to przecież delikatna materia. A "Cierń Boga" opowiada o narodzinach religii, jej symbolach, mitach założycielskich. Opowiada, a powinien milczeć. I pozostać w Hiszpanii. Wtedy nie musiałbym siedzieć w kinie trzech godzin jak na szpilce. Jedyna refleksja, na jaką udało mi się zdobyć w trakcie seansu, to refleksja nad moim własnym cierpieniem. Zaprawdę, idealny początek Wielkiego Postu.
1 10
Moja ocena:
1
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones